w Boga i gardzącym śmiercią. Mówiłem mu, Sasza, on mi mówił,<br>Pietia, co tym bardziej podbijało moją dumę. I kiedyś właśnie, gdy<br>odprowadziłem go już spory kawałek za wieś, zachciało mu się nagle<br>zakurzyć, więc siedliśmy na brzegu głębokiego leja po bombie, i wtedy<br>zwierzyłem mu się, że chciałbym mieć charta.<br> Nic mi nie obiecał, śmiał się tylko, lecz za tydzień, może dwa,<br>gdzieś tak po południu, spokój we wsi był, nic nie padało, nie<br>wybuchało, nie paliło się, usłyszałem nagle w otwartych drzwiach<br>piwnicy wołanie Saszy:<br> - Pietia! Pietia!<br> Wyskoczyłem susami po schodach i oczy moje nie chciały uwierzyć w to