o filar i tak przetrwałem do końca przedstawienia.<br>Samo w sobie nie było ono szczególnie piękne. Chóry - owszem. Nastrój kościoła, sklepienia, łuki, mrok dodawał im jeszcze uroku. Schyliłem się raz i drugi do Piolantiego, żeby zapytać, co śpiewają. Nie wiedział. Powtarzał jedynie to, o czym mnie już raz poinformował: że chór jest słynny. Słuchałem więc w skupieniu i w niewiedzy monotonnych, powolnych melodii, których linia wznosiła się i opadała poważnie i -bez tempa, z rzadka tylko wybuchając paroma spazmatycznymi nutami jakby skargi.<br>Po występach chóralnych - właściwe widowisko: Dłużąca się mimiczna historia dwu żebraków, jednego pozbawionego władzy w nogach, drugiego ślepego, dopełniających