lepko od przymusu. Trafił potem do jakiegoś miasta, wynaturzonego, olbrzymiego, nad którym unosiło się mnóstwo samolotów przedziwnych jak oceaniczne ryby. Jechał tam szybko windą, uciekał, prosił o coś ludzi zgromadzonych na wielkim placu, przyjmował jakieś zaszczyty, płakał strasznie do ostatniej łzy, ścigał kogoś, by go udusić w ciemnym załomie kościoła, chował się długo i bezskutecznie przed jakąś twarzą, której nawet nie widział, lecz wiedział, że jest w każdej smudze cienia. Jeździł długim jak korytarz samochodem, był zabijany przez ludzi lepkich i przezroczystych, rozmawiał z królem, później go nawiedzali zmarli, nieznajome mary błąkające się w zaświatach, umierał z pragnienia, a potem wtłaczano