panowie - ozwał się nagle, zwracając głowę ku tamtym. - Lepiej czasem nie mieć oczów zbyt szeroko otwartych... zbyt ostro widzących!... Lepiej czasem, moi panowie, wyjść z oczami właśnie zawiązanymi!<br><br>XXII<br><br>Szedł Kazimierz tego wieczoru Nowym Światem ku Jerozolimskiej drodze.<br>Mżył drobny śnieg i zaraz tajał w lepkim błocie ulicy. Zapalone latarnie chwiały się na drewnianych słupach, smużąc oszczędnym, czerwonawym brzaskiem. Na próżno walczyłyby one z grubym, listopadowym mrokiem, gdyby nie światła tu i ówdzie spływające obficiej z kawiarń, sklepów i kramów. Tchnęło zewsząd wilgocią i jakimś piwnicznym chłodem; więc przechodnie pomykali żwawo, zgarbieni i skuleni, uważnie omijając błotniste wyboje chodników. Ni stąd, ni