Ze dwie godziny chodził po zakrętach; nareszcie wybiwszy drzwi jedne, ukryte w murze, ujrzał skarby, a w kącie na bryle złota siedział sam Boruta w postaci sowy z iskrzącymi oczyma. <br><br>Zbladł i zadrżał na ten widok zuchwały szlachcic, spocił się potężnie ze strachu; po chwili, przyszedłszy do siebie, wyrzekł z cicha, z ukłonem i pokorą: <br>- Mnie wielce miłościwemu panu bratu kłaniam uniżenie! <br> Sowa kiwnęła głową, co rozweseliło nieco Siwego Borutę. Ukłoniwszy się raz jeszcze, zaczął wypełniać siwej kapoty kieszenie i mieszki, które przyniósł, złotem i srebrem. Tak je obładował, że zaledwie mógł się obrócić.<br>Już świtać zaczęło, a szlachcic nie przestawał