ilekroć nie możemy modlić się bez świadków.<br>Pewnego razu na przeciętej linią frontu drodze wiodącej z Kabulu do miasteczka Dżabal us-Seradż, wrót do podstołecznej doliny Pandższiru, zatrzymał mnie patrol talibów. Ich dowódca kazał mi wysiąść z samochodu i nie pozwolił na dalszą jazdę. W poczuciu winy, a może z ciekawości, zaprosił mnie jednak na poranny, pierwszy dla niego i jego żołnierzy posiłek, złożony z kawałków tłustej, żylastej baraniny, ryżu i słodkich winogron. <br>Żołnierze wpatrywali się we mnie bez słowa, w pełnym napięcia skupieniu śledzili każdy mój ruch, każdy gest, minę, jakby chcieli zapamiętać mnie na zawsze. Komendant zaś wypytywał i