ty... ty...<br>Tadek, pchnięty uderzeniem, zatoczył się, trafił jakoś do drzwi i wyszedł na salę. Ale nie poszedł po Furmint - rewir ciągnął go nieprzeparcie ku sobie. Idąc tam przeciskał się między stołami i automatycznie, bez względu na to, czy potrzeba, czy nie, krzyczał do ludzi i do krzeseł, o które co chwila zawadzał: "Przepraszam, przepraszam bardzo <page nr=135>!" Doszedłszy do granicy swojego rewiru (tam, gdzie powinny być druty kolczaste!) zatrzymał się, pełną piersią zaczerpnął powietrza, oczy jego, delikatne jak u niemowlęcia, zajaśniały, spojrzały po raz pierwszy przytomnie. I oto nagle wszystko stało mu się widoczne i zrozumiałe: Pod lustrem nakrycia jeszcze nie zmienione, przed