ale z trudem. Danusia jako dziecko ciężko chorowała; po paru dniach gorączki zaprzęgli gospodarze wóz, zawieźli do ośrodka, lekarz skierował dalej, dotarli dalej niż daleko, do Warszawy, całe osiemdziesiąt kilometrów, odesłano ich do województwa, województwo do Warszawy, gospodyni potrafi dziś wymienić adresy szpitali, instytutu Matki i Dziecka nawet, pamięta podróże, "czapkowanie", plączą się tylko trasy autobusów. Czy gdyby dotarła szybciej, ocaliłaby córkę? Kto to wie. Gospodarz żył wtedy, pieniędzy nie żałowali, było kogo na gospodarce zostawić, a dziecko zmarnowało się. Ot, i tyle.<br>Następne pokolenia? Zięć gospodyni nic nie mówi. Śpiący. Najstarsza chichocze. Co by chciała? Aby tyć jak na filmach