skraju parku. Przechodzili tam często włóczędzy wędrujący z daleka, za jezior, od strony miast. Uciekali stamtąd przed głodem. Nieśli przywiązane na plecach worki i węzełki, a często ciągnęli w drewnianych wózkach małe dziecka. Jedna taka rodzina, złożona z matki i dwóch chłopców, przyhołubiła się do dworu z poparciem Antoniny, którą czarował dorosły już Stasiek tym, że pięknie grał na organkach, śpiewał miejskie piosenki, a przede wszystkim tym, że mówił po polsku zupełnie po mazursku. "On <dialect>szwapeci</>!" wykrzykiwała i przymykała oczy z lubością. Stasiek, z ostającymi uszami i cienką szyją, nie pociągał Tomasza, choć zrobił mu kuszę, z kolbą jak w prawdziwym