w kwietną różowość, wśród której czyniły rejwach pszczoły. Słowiki wprost szalały w trelach.<br> - Szykuje się urodzaj owoców - cieszył się Surma, a ogrodnik i bartnik w jednej osobie, Błażej Socha, kręcił się pilnie pośród uli. Jego siatka chroniąca głowę i szyję interesowała Irenkę.<br> - Czy to smok? - pytała Gawlikową.<br> Widząc go z daleka, biegła na krótkich nóżkach pod opiekuńczy fartuch kucharki. Ale zaraz wysuwała ciekawy nosek i wodziła za Sochą zafascynowana, zogromniałymi od ciekawości oczami.<br><br> - Czegój, biedoto - mówiła Gawlikowa, przerywając struganie ziemniaków. Lubiła je obierać przed kuchnią. Rozsiadała się na ławce, ustawiała wiadro i koszyk, aby, jak mawiała, popatrzeć na Boży świat. - On