nimi kontaktów. Andrzejewscy, Otwinowscy, Dygatowie, Brandysowie spotykali się w Warszawie, ale nie było tej zażyłości i wspólnych problemów, z jakimi borykali się tuż po opuszczeniu zrujnowanej stolicy i wylądowaniu w Krakowie. To ich połączyło i dawało namiastkę warszawskiej atmosfery.<br>Przyznam się, że czasami złościło mnie to warszawskie zadęcie, jakie niekiedy demonstrowali. Wtedy mało ich jeszcze znałem i nie umiałem odróżnić ich póz od odruchów naprawdę przyjacielskich. Z biegiem miesięcy wtapiali się w ogólną atmosferę miasta, które wówczas wrzało i kipiało życiem. Zaczęli się przekonywać, że różnego rodzaju epitety, jakimi obdarzała Kraków stołeczna opinia, są pustymi frazesami bez pokrycia. Wszędzie bowiem spotykali