przez łąki. Ślepi i głusi na krajobraz, szli środkiem drogi jak po meczu koszykówki, z głową, która najchętniej otworzyłaby usta nie do słowa, ale raczej do piany pulchnej, na chłodnej halbie w Gasthauzie. Na widok pobliskiego nasypu i szosy Hans przystanie. <br>- Panie doktorze... a gdybyśmy zgodnie postanowili zakończyć nasz spacer... dialektyczny... paktem o wzajemnej pomocy, bo... <br>- Ja najmocniej przepraszam, ale jak dotychczas tylko jedna ze stron wyraziła swe intencje, kawa na ławę! czyli Józef Tuszy. <br>I niemal arogancko patrzy w oczy Hansowi. <br>Hans oprze prawą stopę na szkarpie, przygryzie wargę. "Powiem mu, czy nie, o liście ojca? Nie. Proboszczowi najpierw. Dlaczego