Daszewski zaklinał go, błagał, nieledwie się modlił i odchodził od zmysłów. Przy tym zapomniał angielskiego języka i szeptał po polsku:<br><br>- Puść ramię, przyjacielu!... Puść ramię, sakramencka cholero!... Ramię!!... Aniele, ramię!...<br><br>Lecz bez skutku. Gdy gwardziście ręce zalały się krwią, zajrzał pod strzępy rękawa, dopiero się zorientował, zdumiał i puścił. Powiedział dobrodusznie:<br><br>- Oh, I am so sorry!...<br><br>Gdy Daszewskiego wkładali do ambulansu, zapadł w głęboki sen. Pewnie stracił przytomność.<br><br>Po trzech i pół miesiącach wyszedł ze szpitala. Ubyło mu ciała, lecz rany się zagoiły. Pozostała dawna krzepa w mięśniach i duch pozostał. Daszewski był znów w powietrzu i polował na bombowce i