Typ tekstu: Książka
Autor: Krzysztoń Jerzy
Tytuł: Obłęd
Rok: 1983
dwa, jak zwykle żadnego nie zapalił, tylko
skwapliwie schował do przepastnej kieszeni zielonego chałata na
imperatorską miarę, w którym dziadulo niknął po same pięty, zamiatając spodem
lino!eum.
Na koniec uśmiechnąwszy się do mnie chytrusieńkimi oczętami
powtórzył, co zwykł był powtarzać, gdyż nasze codzienne spotkania
obrosły swoim własnym rytuałem: - Oj, dobry jest, dobry...
Te-te-te-te-te-te-te-te!...
Jakimś cudem, trzeba przyznać, dziadulo nie popadał w rutynę, gdyż za każdym
razem pożegnalna kwestia z coraz większym była
wygłaszana zapałem.
Po czym ulatniał się natychmiast.
Podreptał żwawo, ciągnąc za sobą zielony chałat, zerknąwszy
ukradkiem przez ramię, jakby się obawiał, że
dwa, jak zwykle żadnego nie zapalił, tylko<br>skwapliwie schował do przepastnej kieszeni zielonego chałata na<br>imperatorską miarę, w którym dziadulo niknął po same pięty, zamiatając spodem <br>lino!eum.<br> Na koniec uśmiechnąwszy się do mnie chytrusieńkimi oczętami<br>powtórzył, co zwykł był powtarzać, gdyż nasze codzienne spotkania<br>obrosły swoim własnym rytuałem: - Oj, dobry jest, dobry...<br>Te-te-te-te-te-te-te-te!...<br> Jakimś cudem, trzeba przyznać, dziadulo nie popadał w rutynę, gdyż za każdym <br>razem pożegnalna kwestia z coraz większym była<br>wygłaszana zapałem.<br> Po czym ulatniał się natychmiast.<br> Podreptał żwawo, ciągnąc za sobą zielony chałat, zerknąwszy<br>ukradkiem przez ramię, jakby się obawiał, że
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego