ojca wracającego do domu z IV Gimnazjum Męskiego na dzisiejszej ulicy Traugutta, a wtedy chyba Berga, by po zjedzonym na chybcika posiłku pędzić na korepetycje. Zima zmęczonego już bardzo życiem, zesłaniem i niedostatkiem dziadka, z trudem walczącego o byt licznej rodziny, utrzymanie siedmiorga dzieci z pensji książęcego urzędnika, w czym dopomaga mu, jak może, dzielna żona. Teraz, kiedy o niej piszę, widzę jej drobną postać, jak sunie w jakimś półkożuszku, z chustką na głowie, przez rozległy, mroczny dziedziniec na tyłach domu, w którym mieszkali. Osłaniając dłonią płomyk lampy, idzie dopilnować wieczornego udoju w oborze, którą urządziła w starych zabudowach po jakimś