podążać ku okrąglakowi, gdzie sprzedawano pierniki. Z ramion tante spływała pluszowa mantyla koloru marengo, podbita atłasem. Spod obwodu <page nr=29> sukni wyzierał rąbek haftowanych pantalonów i takiejże halki. Wszystko to szumiało jak słomiany chochoł, a trzewiki prunelowe skrzypiały. <br>Róża raz i drugi spojrzała z boku na tante, poczuła raptem, że policzki jej drgają, że zaraz roześmieje się do rozpuku. Przy tym ciotka kroczyła tak drobno, tak szanowany miała wyraz twarzy. Róża wiedziała, że zapanowanie nad potrzebą śmiechu nie udaje się jej nigdy, że nie uda się i teraz, że ciotka wpadnie w irytację, w zdumienie, że powodów śmiechu nie sposób będzie wytłumaczyć. Cóż