skrzyp sznurów, na których spuszczają do grobu. Potem wszystko ucichło, ludzie odeszli i na pustym ciemnym cmentarzu został on sam, przyduszony twardą, wilgotną ziemią. Chwytał z trudem szeroko otwartymi ustami resztki powietrza, później zamykał i otwierał konwulsyjnie wyschnięte, bolące usta, w których już nic nie było, w których topniały ostatnie drobiny tlenu.<br>Kiedy bolesny, dławiący ciężar spadł na piersi i ścisnął je okropnym kurczem, Polek, oszalały ze strachu, zerwał się z łóżka jak tonący, który nagle wydostał się na powierzchnię wody, i krzyknął przeraźliwie, całą mocą płuc:<br>- Ratunku! Ratunku!<br>Nasłuchiwał, przyciskając skrajem kołdry gwałtownie bijące serce. Mokre zimno, niczym dotyk klamki