ostateczności, ale uznał, że to byłoby pretensjonalne, i co ważniejsze, do kogo te słowa! <br>Róża pilnie obserwowała obu mężczyzn. Pomiędzy dubeltowymi oknami, na przyrudziałej wacie, szyszki jodłowe i modrzewiowe, woń stęchłego drewna szła, cień pod parapetem, też godny uwagi. Chwila jedyna, ta, w której Jan Jassmont odrzucił zaloty diabła. Była dumna z niego.<br>- Pańskie warunki są nie do przyjęcia dla przyzwoitych ludzi, takie zobowiązania można zaciągać w stosunku do bardzo bliskich krewnych albo serdecznych przyjaciół... - wyjaśniła rzeczowo i zamilkła speszona dramatyzmem zdarzenia, zrozumiała, że to nie jest tylko epizod.<br>- Możecie się namyślić, ja dzień, dwa mogę poczekać... - Hrehor się podniósł.<br>- Nie