witając, goszcząc wtedy syna zdawała się nie pamiętać zrazu, że to jest człowiek obrośnięty chmarą spraw już dokonanych, częstokroć obcych, nawet wrogich matce. Traktowała go, jak gdyby przybywał z młodzieńczej próżni, z tego przedsionka życia, w którym nic się jeszcze nie rozgrywa oprócz przygotowań, buntów i nadziei. Jak zwykle niechętnie dzieliła się nim z mężem i córką i uprowadzała na dalekie spacery we dwoje. <br>Po mieście nie lubiła chodzić. Spotykanym znajomym odkłaniała się ironicznie, skubała syna za łokieć, chichotała, ilekroć mijali jakąś miejscową personę; czasem znów zasępiała się, rumieniec oblewał jej policzki, szeptała poprzez zaciśnięte wargi: <page nr=86><br>- Bałwan... Dorobił się na piwie