A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu, <br>I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu.<br><br>Mak, sam siebie w śródpolnym wykrywszy bezbrzeżu,<br>Z wrzaskiem, który dla ucha nie był żadnym brzmieniem,<br>Przekrwawił się w koguta w purpurowym pierzu,<br>I aż do krwi potrząsał szkarłatnym grzebieniem,<br>I piał w mrok, rozdzierając dziób, trwogą zatruty<br>Aż mu zinąd prawdziwe odpiały koguty.<br><br>A jęczmień, kłos pragnieniem zazłociwszy gęstem,<br>Nasrożył nagle złością zjątrzone ościory<br>I w złotego się jeża przemiażdżył ze chrzęstem<br>I biegł, kłując po drodze ziół nikłe zapory,<br>I skomlał i na kwiaty boczył się i jeżył,<br>I nikt nigdy nie zgadnie, co