gasły na wygłaskanym, ubitym skraju jakby ogromnej misy uwieńczonej zwałami ostro pachnącego zielska. Ocean wzdymał się łagodnie, przechylał, spychając wody ku wybrzeżom. Na horyzoncie prawie nieruchomo, żółte i czerwonawe, jak trójkąty ostrzem wsparte o szarawą wodę, tkwiły żagle manewrujących łodzi. Nawet trudno było tak nazwać te kilka luźno związanych w dziobie belek, otwartych jak rozpruty wachlarz, żeby swobodnie mogła się przelewać morska woda zmydlona od pian. Łodzi nie było widać, tylko powoli obracające się ściemniałe pod słońce trójkąty połatanych żagli błąkały się skrajem nieba jak zerwane latawce.<br>Odwróciwszy głowę chłonął surowy profil Margit, przysłonięty rozwianymi włosami, niebieskawa zieleń zmrużonych oczu migotała