Ferenz nie zepchnął na mnie interesu z whisky, kupioną na dyplomatyczne certyfikaty, a mógł, nie umiałbym się wytłumaczyć. Jemu by uwierzyli. W końcu wolał, żeby w ogóle o tym nie było mowy, bronił i własnej skóry. Podświadomie pragnął kolegów widzieć w lepszym świetle, głodny życzliwości i dobroci.<br>Od ścian ambasady echo niosło podwojony zgrzyt jego kroków po płytach chodnika.<br>Pora urzędowania minęła. Między palmami w zielono pomalowanych cebrach stał woźny i pilnował indyjskich sprzątaczy, żeby odpięli chodnik i wytrzepali, a nie, jak to zwykli robić, pogłaskali po wierzchu szczotką.<br>- To pan jest, towarzyszu radco? - rzucił się z tak szczerą radością, że