duży lokal mieszczący stołówkę, która obsługiwała lokatorów hotelu. Mieliśmy zatem kilkadziesiąt pokoi i mogliśmy je przeznaczyć dla pisarzy i ich rodzin. Początkowo panowała euforia. Niemcy pozostawili w piwnicach sporo węgla, było więc czym opalać mieszkania. Ocalało niemal trzy czwarte mebli, zdążyliśmy bowiem zająć budynek, zanim go rozszabrowano. A więc prawie eldorado dla bezdomnych. Ale, jak to bywa z artystami, po krótkim czasie szczęścia zaczęły się wymagania. Jednym nie odpowiadało piętro, inni domagali się większego metrażu, jeszcze inni nie byli zadowoleni z sąsiadów, którzy zbyt często hucznie się zabawiali, spory i interwencje przenosiły się na posiedzenia zarządu i tylko ja wiem, jakie