ja" czterdziestoletniego pana, znane pod nazwą "mister Dawid Lingslay", coś, jak etykietka na flaszce, zawierającej roztwór chemiczny, jak przylepiony do szkła papierek z określoną ilością umownych znaków spróbowało się oburzyć: umarła kochanka, jedyna, niezastąpiona itp. Zrozumiałe byłyby jeszcze rozpacz, krzyk, rezygnacja, ale nie ordynarny egoizm, strach: zarażę się! Umrę! Lecz etykietka, jak każda etykietka, nie ma i nie mogła mieć wpływu na chemiczną zawartość butelki (czasem nieuważny chemik poplącze etykietki) - i ciało czterdziestoletniego mężczyzny, niezawstydzone bynajmniej, kontynuowało swą myśl prawem własnej niezachwianej logiki.<br>Za pierwszą myśl zazębiła się zaraz druga: a zatem zaraziłem się, zaraza jest już we mnie. Najdalej jutro