tylko krasnoludki Walta Disneya, i wskazuje mi łyżką, dokąd mam iść.<br>Teraz już słyszę odgłosy uczty - udźce, combry, półgęski, podlewane węgrzynem, całe to słowiańskie obżarstwo, wbijanie kołdunów w narodowy kałdun.<br>Ale zatrzymuję się pośrodku krypty tknięty dreszczem, który mi przebiegł po grzbiecie, rozpoznałem bowiem pomywacza, choć przywdział szary i zgrzebny fartuch zamiast obcisłej czerwieni, choć ma łysinę zamiast czapeczki z dzwoneczkami, a łyżkę miast kaduceusza.<br>Więc tutaj przycupnął nasz jedyny narodowy świątek, niesprawiedliwie nie wyniesiony na ołtarze, mądrzejszy od wszystkich błaznów Szekspira.<br><page nr=127> Ten, ten, w zgrzebnym fartuchu, łysienieńki gnom, który zaglądał pod podszewkę potęgi i chwały, co płaszcz królewski skrywa, a