rozrzedzał. <br><br>Nazajutrz przed południem zelżał mróz, ale nie puścił. Nie był już taki natarczywy. Aby wykorzystać sprzyjającą pogodę, Jassmont poszedł się przejść. Na krótki spacer nasypem kolejki leśnej. Palił papierosa, puszczał obłoczki pary i wiązki dymu na przemian. Spróbował ogarnąć wzrokiem jak największą przestrzeń. Od przyrastającego słońca białosine jak trup garbate pola stawały się białosłomkowe, cieplejsze, obnażone czarne grudy zaś, omiecione wichrem ze śniegu, wyglądały niczym polakierowane.<br>W tym samym czasie Róża nie próżnowała. Rozwieszała pościel na sznurach rozciągniętych pomiędzy jabłonkami, aby ją przewietrzyć. Dobrze, że poszedł sam na ten spacer - myślała, licząc, że samotność zmobilizuje go do pisania. Źle się