wygarnął z morza łyżką o długim smukłym trzonku.<br>Wisienka. Łyżka. Lody pistacjowe. Słońce, upał, upał.<br>Znalazłem dobre, samotne miejsce, osłonięte trochę półkolem wydmy.<br>Niedaleki, lecz przytłumiony zgiełk plaży, krzyki dzieci, kobiet, kląskanie wielobarwnych piłek, wszystko wtopione w miarowy oddech przypływów.<br>Kojąca półobecność, wyzbyta udziału i odpowiedzialności.<br>Myślałem o Dolinie.<br>Ten garbus. Nie zauważyłem, kiedy się zjawił w mojej zatoczce.<br>Stary. W koszuli, pod którą wzdymały się kalekieplecy, w trykotowych majtkach po kolana.<br><page nr=157> Chude nóżki. Jakby utykał na jedną.<br>Dokicał, przypląsał nad samą linię wody i końcem to lewej, to prawej stopy doświadczał żywiołu z tą samą nieufną i spazamatyczną ostrożnością, z