szmal (stąd współczucie moich przyjaciół), na kuchennym posterunku stawiając mężczyzn - toreadorów smaku. I choć Zakopane to nie Sewilla, a ja nie jestem byczkiem Fernando, byłem uczestnikiem niezłej corridy w restauracji "Litwor" w wykonaniu <foreign>torreros</> ze stajni <orig>seniory</> Chechlińskiej.<br>Tam, gdzie się znajdowałem, było całkiem ciemno, choć słyszałem na zewnątrz gwar gawiedzi i gromkie okrzyki spragnionej krwi <foreign>corrintias</>. Nagle poczułem obcy zapach, który podniecił mnie do walki. Wściekle uderzyłem łbem w masywną zaporę z desek, aby dostać się do mych wrogów, gdy nagle wrota się otworzyły i oślepiła mnie jasność. Bez strachu ruszyłem przed siebie, i wypadłem na zalaną słońcem arenę, ale