poprawek, kleksów stylistycznych. Pisał jakby w natchnieniu, cały rozradowany od środka, całkowicie wyłączony z burzliwego rytmu zajęć redakcyjnych. Nie była to jednak improwizacja, ale proces cały czas myślowo kontrolowany. Także potem w warunkach uciążliwej choroby, narastającego zmęczenia i wyczerpania, przez te krótkie chwile, kiedy dyktował żonie na maszynę swój tekst (gdyż już sam nie mógł pisać), czuł, że naprawdę żyje, był poza chorobą. I w tym wysiłku przywoływania słów uciekających z pola świadomości, z pamięci, która stawała się coraz bardziej dziurawa, było coś bardzo dramatycznego i pięknego zarazem. Nad niemocą zatriumfowała wola tworzenia, budowania pomostów - już ostatnich - od siebie do czytelnika