Było podwórze, były szybkie krople deszczu na twarzy, szarpnięcie obroży, którą wciąż miała na szyi. Ogromny budynek z drewnianą wieżą i wielkim, obrzydliwie kiczowatym malunkiem na frontonie. Malunek przedstawiał psy kąsające potwora - ni to smoka, ni to gryfa, ni to wiwernę. Przed wejściem do budynku byli ludzie. Jeden krzyczał i gestykulował.<br>- To wstrętne! Wstrętne i grzeszne, panie Houvenaghel, by będący niegdyś świątynią przybytek wykorzystywać do tak bezbożnego, nieludzkiego i obrzydliwego procederu! Zwierzęta też czują, panie Houvenaghel! Też mają swą godność! To zbrodnia, by dla zysku szczuć jedne na drugie ku uciesze gawiedzi!<br>- Uspokójcie się, świątobliwy mężu! I nie wtrącajcie mi się