Zresztą Eksa raczej unikam, nie lubię jego dzikich pieszczot: rzucił się na mnie kiedyś diabelski bernardyn i psy obchodzę z daleka.<br>Ale na razie jest Witek i jest Wiesia, i wolborski las, i okręt z desek, i spacery z mamusią. Po obiedzie mam "Cudowną podróż", czytaną w starej wozowni, w głębi karety pachnącej skórą. Albumy w bibliotece, rozkoszny kontakt z płóciennymi okładkami, z kartkami o pozłacanych krawędziach. Taniec na seledynowym dywanie w salonie, gdzie nie widzi mnie nikt poza wilkami biegnącymi po śnieżnej pustyni na pożółkłym obrazie Fałata, poza Kossakowskim biskupem wjeżdżającym uparcie do Ratysbony, której nigdy nie dosięgnie, jak Fałatowskie