Przed nimi księżyc toczył się grzęznąc w wierzchołkach drzew wykutych ze starego srebra. Tarcza jego rozjarzała się, to zdawała przygasać, pulsowała blaskiem, żył. Szakale skomliły i zanosiły się spazmatycznym szlochem. Tak, ten człowiek po angielskich szkołach, śmiały, uparty, kochał życie ludzi ponad życie bydła, ale tych, których pragnął ocalić od głodu, wolał zachować w starych podziałach kastowych, na miejscu, które im wyznaczyło urodzenie, los, bogowie.<br>Widział chudą piąstkę Hindusa, która różowiła się ogieńkiem skrywanego papierosa, gdy ją do ust przyciskał. Suka w pancerzu siedziała na środku podwórza, zadarłszy łeb wtórowała szakalom zawodzącą nutą. Potem jakby przerażona tą martwą, ulatującą twarzą księżyca