z serwetkami w ręce. Ustawiła na nich talerze, marsz do kredensu, tup-tup, plask-plask bosymi stopami po podłodze, przy talerzach znalazły się sztućce. Plask-plask i cukiernica.<br>Czajnik zaszumiał, dziewczyna majtnęła kitą na czubku głowy w lewo i w prawo, zabrzęczała naczyniami, syknęła nad oparzoną ręką i zastygła z głową zadartą do góry.<br>Nad kredensem, gdzieś pod sufitem, <orig>zaszurgotało</>. Z dzwonieniem i poświstem, z dziupli-nie-dziupli, zza czarnego zwaliska szafy, diabli wiedzą z jakiego kąta, wyskoczyło ptaszysko. Zaskrzeczało chrypliwie, zakrztusiło się i zadzwoniło najczystszym jedenaście razy powtórzonym kuku. Słuchali obydwoje, licząc - w każdym razie Adam liczył - każde kuknięcie. Dwunaste zgubiło doskonałość w