nad Wisłą, łacha w oddali, bakan przy niej sterczący - wszystko omotało się w zmierzch łagodny, włóknisty jak obłok, zwisający smugami z niskiego pułapu. Czarna woda przy główce gotowała się ciężko, smołowo. Spławik ledwo-ledwo widziany kołował dyndając na wirach, a pod nim, dwa metry poniżej, nie mogła się urwać z haczyka płotka paluszkowa, nadziana na żelazo przez grzbiet.<br>Szczęsny patrzył tępo na wiry lejkowate i ssące, takie same zapewne jak te, które biegły za okrętem, gdy Martin Eden schodził z trapu w głębiny. "Gdy wszystko pojął, pojmować przestał" - słowa wstrząsające, dreszczowe. I przyszło Szczęsnemu na myśl, że jest w kropce jak