pod uszy. "Ależ panie Wacławie" - zaprotestował słabo lekarz, ale oddziałowy nawet nie zwrócił na to uwagi. Cholerny sadysta, pomyślałem, ale w chwilę potem zrozumiałem, że zawdzięczam mu życie. I doceniłem go w pełni, akceptując nawet jego brutalność, bo właśnie ktoś taki - mimo gadania o biednych, zdezorientowanych chorych, o prawach człowieka i tym podobnych bzdurach - był tu naprawdę potrzebny. Po chwili pielęgniarka przyniosła pasy i mogłem już spać spokojnie. Przynajmniej tej nocy, a w każdym razie dotąd, dopóki go nie rozwiążą. Lekarz pokiwał głową, szepnął coś pielęgniarce, pewnie zlecił zastrzyk, i poszedł do wyjścia. "Panie doktorze - powiedziałem - mówiłem przecież panu, że ten człowiek mi