stoiska z pilotami do telewizorów, jedno z kanapami i nowymi meblami giętymi, których jedyną zaletą estetyczną był fakt bycia giętkimi. Żadnych pasztetów, mięs, wędlin z małych masarni. Można powiedzieć, że było stoisko z drobiem. Na końcu targu stała skromna, miła staruszka otoczona klatkami i pudłami kartonowymi pełnymi żywych kur i indyczek. Podeszłam strachliwie, bo w Warszawie kury widziałam tylko raz, w zoo, podczas spaceru z moim trzyletnim bratankiem. Normalnie kury znam jako stwory pływające, a nie chodzące. Pływające w rosole. - Dałabym pani kurkę z jajami, ale już mi się pokończyły - zagadnęła kobiecina. - Kura z jajami to chyba kogut? - wysiliłam się na