epok. Czasy tak zwanego malarstwa czystego wydają się skończone. Tymczasem, sądzę, działo się tak zawsze, iż wśród nabrzmiałych ideami prądów, w gąszczu dramatycznych czy kosmologicznych wizji, w epokach, które - równie jak nasza - stawały dęba, zjawiały się obrazy, ba, całe kierunki w sztuce, które chciały być "czyste". Rozpowszechniło się mniemanie, że infantki Velazqueza i martwe natury Cezanne'a są na tyle czyste, iż nie należą do świata idei, a do świata malarstwa, że nie manifestują myśli, lecz same siebie - siebie to znaczy farbę, pędzel, oko. Zrozumiałe jest więc i naturalne, że i dzisiaj zjawiają się malarze, którzy, wydaje się, chcą być czystymi. Chcą