ciągle przypominać o naszej kruchości, jakby samo życie nie było kruche, jakby fakt, że znaleźliśmy się tutaj, w sanatorium, nie był ostatecznym argumentem za kruchością istnienia. <br><br>Zmagaliśmy się z nią codziennie, conocnie, a kiedy już napatrzyliśmy się na własną bezsilność, własną kruchość, wyrażającą się w totalnej niemożności zrobienia czegokolwiek, podjęcia jakiegokolwiek postanowienia, od razu stawaliśmy się obserwatorami kruchości w kimś innym, patrzyliśmy na to co prawda beznamiętnie, bez zaangażowania, z całkowitą obojętnością, ale w pewien sposób nas to też dotyczyło, przynajmniej w tym sensie, że pozbywaliśmy się wszelkich złudzeń, wszelkiej nadziei na wyzdrowienie, i przestawaliśmy bredzić o normalnym życiu w normalnych