wstać ofierze. Młody człowiek przecierał oczy, plując krwią i piaskiem, spojrzał na mnie przelotnie, powiedział coś, dziękując chyba, a potem rzucił się chwytać papiery, które fruwały dookoła, gnane bryzą. Wraz z Pożeraczem Chmur wodziliśmy za nim zdumionymi oczyma. A było się czemu dziwić. Jego długie do ramion, potargane włosy płonęły jaskrawą barwą pomarańczy, jakby zamoczone w farbie. Jedna z kartek zawędrowała aż na wierzchołek wydmy i najwyraźniej wybierała się dalej. Wdrapałem się za nią i złapałem niesforny papier. To był rysunek. A właściwie malunek. Chociaż wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, co to było. Spory kawałek papieru pokrywały kolorowe plamy, jakby zostawiło