Znów popluł w szmatę i coś tam mamrocząc, z czego usłyszałem, że<br>nawet strach teraz gdzieś w świat jechać, ścierał dalej twarz świętego,<br>co nie przeszkadzało mu od czasu do czasu rzucić ku mnie nieufnym<br>spojrzeniem, czy siedzę na swoim miejscu.<br> Tuż po wyjściu z domu wpadliśmy od razu w jazgotliwy szum drzew<br>wysokich niczym wieże, otulających Katedrę. Targane na czubach porywami<br>wiatru wiejącego od strony Wisły, a właściwie od tej rozległej za nią<br>równiny, nie pozwalały mi nawet usłyszeć, co pan do mnie mówił. Toteż w<br>pewnej chwili, pochylając się głęboko, krzyknął mi do ucha:<br> - Pójdziemy dzisiaj do kościoła Świętego