mi się zagrać kilka pierwszych akordów, poczuję gorący żar papierosa, który przepala mi koszulę i skórę na plecach, i usłyszę spokojny, zrównoważony głos panny Wypych: mówiłam ci, mój drogi, tam jest cis, mój drogi, tyle razy ci powtarzam, i za każdym razem znów to samo, mój drogi, no to proszę jeszcze raz. Stałem nieruchomo, zapatrzony w budynek ZUS-u z odrapanym tynkiem i okna, w których mimo południa świeciły się ostre jarzeniówki, nie widziałem panny Wypych ani Gawryłowicza, jej wzrok, jego uśmiech bym zapamiętał, a nie chciałem tego pamiętać, mimo to każdy upostaciowany lęk, jaki pojawiał się w moim życiu, miał