a drogo kupionemu koniowi zaczynało dziwnie rzęzić w płucach. To właśnie się czuło, gdy patrzyło się w butelkowo zielone oczy Szarleja. Na jego oblicze, w którym zdecydowanie więcej było z Hermesa niźli z Apollina. <br>Minęli wielką połać podmiejskiej ogrodowizny, potem kaplicę i szpital świętego Mikołaja. Reynevan wiedział, że hospicjum prowadzą joannici, wiedział też, że w Strzegomiu zakon ma komandorię. Zaraz przypomniał sobie księcia Kantnera i jego rozkaz, kierujący go do Małej Oleśnicy. I zaczął się niepokoić. Z joannitami mógł być kojarzony, zatem droga, którą jechał, nie była drogą ściganego wilka; wątpił, by kanonik Otto Beess pochwalił wybór. W tym momencie Szarlej