równo trzysta trzydzieści dziewięć, do skrzyżowania pod bazyliką. Przechodzisz na drugą stronę ulicy, w linii prostej, aby nie uronić ani kroku, i potem na drugą stronę skrzyżowania. Wchodzisz w cień modrzewi, dalej skrzętnie pilnując i rachując skwapliwie i naraz spostrzegasz starą kobietę bezradnie stojącą na progu domu, tylko o jedną kamienicę bliżej przed gmachem dawnego kolegium jezuickiego. Stoi bezradnie, ze spuszczoną głową, z bezwolnie opuszczonymi rękoma. Znasz ją z widzenia. To bardzo stara kobieta. Na wpół ślepa i na wpół głucha, głęboko pochylona. Zawsze w tym samym przetartym, czarnym paltociku, z trwożnym, ledwo co widzącym wzrokiem. Raz po raz unosi głowę