się wrażeniu, że patrzę na to<br>morze ze szczytu tamtych schodów prowadzących ze wzgórza, na którym<br>leżało miasto, do naszego domu. A nawet czułem, jak schodzę schodek po<br>schodku, coraz niżej i niżej, coraz mocniej przytrzymując się<br>spróchniałej poręczy, ku tej równinie morza i pełen skrywanego drżenia<br>staram się odgadnąć, kiedy będzie ten ostatni schodek. Błogość bowiem<br>nigdy nie jest taka jednoznaczna. Toteż wciągała mnie i odstręczała<br>zarazem, budziła ufność i nieufność zarazem, jakby coś obiecywała po<br>tamtej stronie widnokręgu i przejmowała równocześnie trwogą.<br> Kto wie, może oczekiwanie należy do natury widnokręgu, bo śledziłem<br>te dalekie czerwone błyski, jakbym od tego widnokręgu