i że trzeba zawieźć ją, schnell, do weterynarza w Nowym Mieście. Ojciec miał kwaśną minę, ale żadnego wyboru. Wtłoczyli kwiczącą maciorkę do jutowego worka po kartoflach i zatrzasnęli w bagażniku. Kiedy po godzinie wartburg znów pojawił się na podwórku, dziadek miał minę człowieka głęboko a niewinnie zranionego, ojciec natomiast otwarcie kipiał. Przerażona świnia nie tylko ofajdała cały bagażnik zielonkawym łajnem, co pozbawiło wartburga fabrycznego zapachu nowości, ale miotając się panicznie w worku, powybijała też tyłkiem śrubki, na których trzymały się niklowane litery napisu "Wartburg 1000" na pokrywie bagażnika. <br>Dla ojca, inżyniera-perfekcjonisty i świeżo upieczonego kierowcy, był to cios prosto w