tej chwili, gdy skłuty, otumaniony zastrzykami, słaniając się na nogach, podtrzymywany przez Mateczkę stąpam rozległą nawą wśród rzesz pasiaków, łazarz wśród łazarzy, niosąc im prawdziwą pociechę, sakrament róż damasceńskich, którego nie dostrzegli.<br>...Nazajutrz czekała mnie zaskakująca odmiana losu.<br>Przyszedł pielęgniarz, podobny do watażki, któremu skrzydło włosów na oko spadało.<br>Jak koń grzywę podrzucał je do góry raz po raz.<br>Istny zawadiaka ze stepów Zaporoża, któremu lepiej nie wchodzić w paradę, dorodny syn jakiegoś dziadźki atamana, na wiernej służbie u carycy.<br>Spojrzał spode łba i wyburczał, żebym się stąd zabierał, bo zostaję przeniesiony gdzie indziej, jest ukaz.<br>Nie śmiałem pytać - dokąd?, lecz