w szkole na londyńskim Chiswicku były przeważnie, jeśli nie wyłącznie, Polkami. Jedna z nich w szczególności przyczyniła się do mojego dalszego zaangażowania, pożyczając mi wiersze Iłłakowiczówny, bajki Brzechwy i inne lektury z dziecinnego pokoju. Wspominała - bo szalenie jakoś wciągnięta była ta Basia - o wydarzeniach w Polsce, o książce Szechterów Nie kocha się pomników, o młodym wuju, który wraz z wojskiem polskim wkroczył do Czechosłowacji, nie wiedząc gdzie mu każą iść. Przypuszczam, chociaż nie ręczę za ścisłość, że tam na przerwach - bo nieraz ciekawiej było pozostać w klasie z uczennicami niż pić paskudną herbatę w kancelarii - a może nawet podczas lekcji, padła pierwsza