rozwiozę - rzekła z wyrzutem, podając mi usta do pocałunku. Wielki, czarny kapelusz ocieniał jej twarz jak skrzydłem. Była o pół głowy wyższa ode mnie. Nie lubiłem przy obcych jej pocałunków.<br>- Widzisz, solipsysto poetycki, co może miłość - rzekł pogodnie Tomasz. - Bo miłość to poświęcenie. Mówię z głębi doświadczenia, bom wiele miał kochanek.<br>Zmierzch, który zaciera rysy człowieka, nadał mu bryłowatość i ciężar, jakby Tomasz był ociosanym z grubsza kamieniem. Pieprzyk pod lewym okiem czerniał filuternie na monumentalnej, jakby kutej z szarego piaskowca twarzy.<br>- Oczywiście, że miłość! - parsknęła beztroskim śmiechem Maria i dygnąwszy nam dystyngowanie, <page nr=21> odeszła ulicą wzdłuż siatki, naprzeciw chmurom, które wiatr