fryga, otoczony migotem i świstem klingi. Szczury cofały się przed nim, doskakując, tnąc i odskakując, wściekle, zajadle, bezlitośnie. I bezskutecznie. Bonhart parował, uderzał, parował, uderzał, atakował, bez przerwy atakował, nie dawał wytchnienia, narzucał tempo. A Szczury się cofały. I umierały.<br>Iskra, cięta w szyję, padła w błoto, kuląc się jak kocię, krew z tętnicy siknęła na łydki i kolana przechodzącego nad nią Bonharta. Łowca szerokim zamachem odbił ataki Mistle i Giselhera, po czym zawirował i błyskawicznym uderzeniem rozpłatał Kayleigha, tnąc go samym końcem miecza - od obojczyka aż po biodro. Kayleigh upuścił miecz, ale nie upadł - skurczył się tylko i oburącz chwycił