szczenięcych lat mógł powiedzieć<br>jedynie, kochałem się. Był to wówczas zaledwie niewinny początek<br>długiego, może nie zamkniętego nigdy wątku, który razem ze mną rósł,<br>dojrzewał, przeistaczając się w trwały znak mojej przestrzeni. Ilekroć<br>bowiem przyjeżdżałem na Wszystkich Świętych na grób ojca, a potem<br>wujenki Marty, babki, dziadka, bo w takiej kolejności umierali,<br>odradzał się we mnie od nowa, rozwijając się jakby dalej i obrastając w<br>coraz to nowe domysły, przypuszczenia, a tym samym coraz dotkliwiej<br>wiążąc mnie z sobą.<br> Jakkolwiek nigdy już burmistrzowej nie spotkałem, odkąd po śmierci<br>burmistrza, którego zastrzelili partyzanci, wyjechała ze wsi. Było to<br>gdziś w połowie wojny